Znajdziesz nas w Google+ lewym pasem

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Ścięty

Coupé (z fr. - ścięty) − najczęściej dwubryłowe nadwozie zamknięte samochodu osobowego, posiadające dwoje drzwi i charakteryzujące się bardziej opływową i płaską stylistyką, niż inne typy nadwozia. Często, ze względu na nisko opadającą ku tyłowi linię dachu w środku jest mało miejsca, zwłaszcza dla pasażerów tylnej kanapy, jeśli takowa w ogóle jest w samochodzie.

Na początku lat '90 większość producentów miała w swojej ofercie samochód sprzedawany jako sportowy. Naturalnie czasy były inne, oczekiwania klientów również. Nie wystarczyło w folderze reklamowym napisać "sportowe akcenty i dodatki bla bla bla" i wmawiać klientowi, że naklejka "Sport" na tył dodaje szyku - auto musiało przynajmniej wyglądać jak wóz sportowy.


"(...) to istny festiwal smaczków, detali, kontrowersyjnych rozwiązań (najczęściej gwałcących zbiorowo ergonomię) i ogólnie włoskiego podejścia, które mówi, że auto trzeba najwpierw zjeść oczami."

Ten opis odnoszący się do Fiata Ritmo pasuje również do innego Fiata. Jednego z najbardziej kontrowersyjnych stylistycznie aut jakie znam. Jedni za nim szaleją, inni nie mogą na nie patrzeć. Mimo to mało kto przechodzi obok niego obojętnie. Fiat Coupe.




Nie zamierzam się tu rozwodzić nad historią powstania tego modelu - takie rzeczy opowiedzą Wam Google i portale prowadzone przez miłośników tego auta: Fiat Coupe Klub Polska  lub Fiat Coupe Club z Wielkiej Brytanii.

Będzie subiektywnie i z jednego punktu widzenia, mojego. Będzie o tym co ja widzę patrząc na ten samochód. Liczę na to że, nawet jeśli Wy nie dostrzegacie w nim nic to lektura tego artykułu skłoni Was do drugiego, głębszego spojrzenia. Tym bardziej, że ten samochód jest wart tego aby widząc go na ulicy obrócić w jego kierunku głowę. 

Coupe to drink sporządzony z rozwiązań wyprzedzających epokę - ale równocześnie to co nadaje mu niepowtarzalnego smaku to pełne nostalgii akcenty retro.
Co rzuca się w oczy najbardziej? Charakterystyczne reflektory.




Na przełomie lat '80 i '90 niemal każde auto sportowe miało podnoszone reflektory umieszczone w masce.  Fiat Coupe nie różni się pod tym względem od innych aut sportowych z tamtego okresu. Jedyny detal który go wyróżnia to reflektory które chociaż są schowane w masce to i tak są doskonale widoczne. Ukryte pod przezroczystymi kloszami nie podnoszą się po włączeniu a tym samym nie psują sylwetki auta ani nie rujnują aerodynamiki. Rozwiązanie zadziwiająco proste i zadziwiająco genialne. I kojarzące się z takimi autami jak Ferrari F40.


Również charakterystyczny jest kształt maski której środkowa część jest niżej niż jej boki a światła znajdują się "na" charakterystycznych wybrzuszeniach mocno przypomina auta sygnowane logo z czarnym koniem. Obserwując kolejno Dino, 308 GTB, 328 a później 348 widać ten element stylistyki coraz widoczniej. Śmiem twierdzić, że dostrzeżemy to w większości modeli Ferrari produkowanych w latach '70 i '80. Zresztą, zobaczcie sami.



Zbyt słabo widoczne? Zatem porównajcie te dwa zdjęcia:





Zwróćcie też uwagę na przód samochodu. Mały wlot powietrza do chłodnicy, umieszczone po jego bokach światła i mały (wręcz minimalistyczny) znaczek producenta na masce. Charakterystyczny wzorzec który raz dostrzeżony nie pozwala się już kolejny raz przeoczyć.







Bardzo wyraźnie widać co inspirowało ludzi nadających ostateczny kształt idei której ojcem był pracujący wtedy dla Fiata amerykański designer Chris Bangle.

Inne smaczki? Klamki a właściwie ich brak. Optycznie "schowane" nie zakłócają linii bocznej. Nie psują jej. Rozwiązanie obecnie popularne i często stosowane.

Tylne światła są równie charakterystyczne co przednie. Cztery okrągłe lampy wyłamujące się z ówczesnego trendu na lampy zespolone. Powszechne uważa się, że tylne światła również były inspirowane samochodami Ferrari czy wręcz projektowane dla Ferrari a później zastosowane we Fiacie. Uważam, że w pierwszej kolejności tylne światła i cały "równo odcięty" tył samochodu były inspirowane produkowanym w latach '64-'73 Fiatem 850 Coupe. Skąd to skojarzenie?



Co zostaje na koniec? Swoista "wisienka na torcie". Korek wlewu paliwa. Wystający ponad linię karoserii i osadzony na tylnym błotniku. Tak, "na" a nie "w". Nie jest schowany pod klapka. Nie jest z malowanego plastiku. Błyszczące aluminium. Skondensowany zastrzyk moto-nostalgii. To nie jest odniesienie do jednego samochodu - to jest odniesienie do całej motoryzacyjnej epoki. Do pewnego rozdziału który chociaż jest przez wielu zapomniany tak naprawdę jest fundamentem na którym zbudowano to co dzisiaj nazywa się samochodem sportowym. 



No dobra, a co ze środkiem? Pamiętacie wnętrza aut z początku lat '90? Plastikowe, nudne wnętrza które najczęściej nie pełniły żadnej funkcji poza czysto praktyczną. Naturalnie nie twierdzę, że wnętrze każdego samochodu z tamtych lat jest brzydkie - po prostu mało które jest ładne. 
Genialność wnętrza we Fiacie Coupe polega na dwóch rzeczach: prostocie i nostalgii. Żadnych eksperymentów. Żadnych wyświetlaczy. Analogowe wskaźniki umieszczone przed kierowcą. Okrągłe zegary dostarczające kierowcy niezbędnych informacji. Prędkościomierz (wyskalowany do 260 kmh), obrotomierz, wskaźnik poziomu paliwa, dwa wskaźniki temperatury informujące kierowcę o temperaturze płynu chłodzącego i oleju oraz zegar pokazujący aktualne ciśnienie oleju. I lakierowany w kolorze nadwozia pas metalu zamykający się w okół kierowcy. Tak, nie pomyliłem się. To nie jest ładnie lakierowane tworzywo - to jest metal. To prostota a gdzie nostalgia? Kompozycja kokpitu to powrót do przeszłości. Nostalgiczna podróż w czasie do połowy lat '60 gdy na rynku pojawił się sportowy wariant Fiata 850. Porównajcie wnętrza obydwu samochodów. Dostrzegacie podobieństwo?




Fiat Coupe (a właściwie Coupé Fiat bo tak model oznaczał producent) to według mnie jeden z tych samochodów które zaginają czas. Dla nich zegar bije innym rytmem i to sprawia, że starzeją się w innym, własnym - ale przede wszystkim w wolniejszym tempie niż inne samochody. Niepowtarzalny design nie pozwala pomylić tego samochodu z żadnym innym. Stojąc na zatłoczonym parkingu pod supermarketem przyciąga wzrok jak magnes opiłki. I ciągle wywołuje skrajne reakcje - kocha się go lub nienawidzi. Od pierwszego wejrzenia. No dobra, czasem od drugiego.












Notka na koniec: niemal wszystkie zdjęcia zostały "wygooglowane". Jeśli ich autorzy i właściciele są zdania, że umieszczenie ich na tej stronie, w tym artykule narusza ich prawa proszę o kontakt.





sobota, 13 października 2012

Mrożona pizza piaty dzień z rzędu

Wiecie co jest fajne w publicznym dzieleniu się swoimi przemyśleniami na jakiś temat? To, że czasem dzięki temu ktoś postanawia wyciągnąć własne wnioski na temat poruszonego tematu. Fakt, że dość często są to wnioski inne niż moje nic jest niczym dziwnym. To w sumie nawet pozytywne, że inni maja własny punkt widzenia.

Tak też było tym razem. Moje przemyślenia na temat ceny nowej Toyoty skłonił zaprzyjaźniona blogerkę do wyciągnięcia własnych wniosków. Nie pozostaje nic innego jak odpowiedzieć – bo chociaż autorka działa w dobrej wierze, próbując jako „ambasador marki Toyota” brać w obronę GT86 to jednak chyba nie do końca rozumie co chciałem przekazać swoim wpisem.
Zauważ bowiem (uwielbiam to mszalne słowo) Szanowna Koleżanko, że ja wbrew pozorom w żaden sposób nie krytykuję samochodu. Nie twierdzę, że jest brzydki lub że źle jeździ – ja jedynie zwracam uwagę, że to nie jest tanie coupe „dla ludu”. Zachodzi podobna sytuacja jak w przypadku koreańskiego samochodu którym byłaś mocno zachwycona kilka miesięcy temu. Pamiętasz jak pisałaś: „Już to widzę jak za parę lat młodzi gniewni siedzący na forach motoryzacyjnych (bo przecież za tych kilka lat ludzie będą ze sobą rozmawiać tylko w ten sposób) będą sobie polecać nawzajem Genesis Coupe jako najlepszą opcję do nauki driftu. Bo niedrogi, bo mocny, bo daje fan, a jak się wywali z niego zbędne rzeczy to waga piórkowa. I nie szkoda, jak się rozwali, bo to w końcu tylko Hyundai. Takich aut potrzebuje świat! Takich aut potrzebujemy my, którzy nie traktujemy samochodu jak maszyny do przetransportowania ludków z punktu a bo punktu z. Co mi po najnowszym BMW czy Porsche? Takim samochodom po prostu żal jest dać porządny wycisk, a właściciele na samą myśl o zarysowanym zderzaku czy feldze dostają palpitacji serca. Nie mówiąc już o opcji typu nieudany drift i zaliczenie krawężnika, który nagle wyrósł ni stąd ni zowąd. Hyundaia nie żal skatować, nie żal zarysować.” 
Można by wręcz pomyśleć, że to bajka. Mocne, tylnonapędowe coupe, które jest na tyle tanie, że nie żal go „skatować” czy też „zaliczyć krawężnik”. Pomijam fakt, że kiedy pisałaś tamten wpis to Genesis nie był wcale tanim samochodem – kosztował tyle co obecnie GT86 a jego mocniejsza odmiana była wydatkiem rzędu 34 tysięcy euro. Zazdroszczę zasobności portfela – mi skrzywione zawieszenie czy pogięta felga w, jak sugerujesz, zabawce do upalania kosztującej 30 tysięcy euro raczej zepsułaby humor.

Teraz trochę się zmieniło. Genesis nie zawojował rynku. Młodzi adepci driftu nie rzucili się na niego niczym przysłowiowy „szczerbaty na sucharki”.
Obecnie nowy Genesis kosztuje 17990 euro – Toyota GT86 kosztuje 29990 euro. Koncepcja ta sama, moc praktycznie ta sama. Jedyna różnica to DWANAŚCIE TYSIĘCY EURO różnicy w cenie. Naturalnie możesz też zdecydować się Genesis V6. Wtedy zamiast 218 koni mechanicznych dostaniesz zgrabne stadko 303 koni w cenie, uwaga, 22990 euro.
W dodatku Genesis jest wszystkim tym o czym piszesz – typem, który nie ciągnie za sobą balastu w postaci tradycji marki czy oczekiwań fanów. To czysta karta - „Bo to auto niczego nie próbuje udowodnić. Jest jak siedzący przy barze facet w znoszonych jeansach i przybrudzonej koszuli ze szklanką szkockiej bez lodu. Daleko mu do tego przy stoliku po prawej lalusia w garniturku i błyszczących lakierkach popijającego z wyuczoną gracją czerwone wino.”
W sumie dobrze, że o tym wspominasz. Próba udowadniania czegokolwiek... GT86 raczej tego zrobi bo i co ma udowodnić? Że oferuje te same osiągi, które oferowała 13 lat temu Honda S2000? Masz racje, GT86 to nie „laluś w garniturku i błyszczących lakierkach” - to laluś, który zostawił te lakierki w domu. Teraz jest cool, ma modne wytarte spodnie i brudną koszulę. Szkoda tylko, że to te ciuchy to efekt zamierzony. Coś jak swego czasu modne wśród nastolatek cięcie spodni lub szorowanie ich pumeksem aby wyglądały jakby były noszone od lat. Na pierwszy rzut oka niby „stara szkoła”, już na drugi buntowniczy styl ubierania – ale tylko po szkole żeby ocena z zachowania nie spadła.
Wybacz, ale naprawdę uważasz, że to auto w kontekście innych modeli Toyoty jest czymś rewolucyjnym? Masz rację, sportowy samochód to nie tylko liczba koni i suche liczby. To również emocje wymieszane z odpowiednią dawką perfekcjonizmu i bezkompromisowości.


Pamiętasz to auto? Mniej niż tona wagi, w najmocniejszej wersji doładowany mechanicznie silnik o mocy 145 koni i co najważniejsze, napęd który wydawać by się mogło jest zarezerwowany dla aut z kategorii supercars.


A to? Druga generacja MR2. Auto w wersji wolnossącej posiadało 180 koni. Było to tylko 20 koni mniej niż ma GT86 – tyle, że to było 19(!) lat temu. Również 19 lat temu można było nabyć o auto z silnikiem turbo o mocy 242 koni. Możesz mi wytłumaczyć w jaki sposób ów „swobodnie oddychający boxer” jest krokiem naprzód? Przy okazji, polecam przejażdżkę MR2– najlepiej gdy będzie padać...
A może mam wspomnieć o kilku generacjach noszących wdzięczną nazwę Celica? A może Supra?
Wybacz, ale dla mnie GT86 to właśnie to o czym piszesz - „mrożona pizza piąty dzień z rzędu”. W ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy sporo takich samochodów. Była Honda S2000, były Mazdy MX-5 i RX-8, były kolejne generacje BMW 125i, był Hyundai Genesis...

A i jeszcze jedno: „Chyba naprawdę nie jest z nami już za dobrze, skoro istota auta to czas w jakim przyspiesza do setki. A przecież kiedy zajrzymy nowej Toyocie pod maskę, szybko zorientujemy się, że ktoś tam pomyślał o miejscu na dodatkowe turbo czy IC. Ten samochód bowiem (uwielbiam to mszalne słowo) to dopiero początek, baza do modyfikacji. A jeżeli ciężko Ci to zrozumieć, to znaczy że to auto nie dla Ciebie i powinieneś iść do Opla po nową Corsę.”
Miło, ze zdałaś sobie trud aby sprawdzić co producent, czyli Toyota/Subaru mówią na ten temat. Żadna z firm nie przewiduje wersji turbo. Owszem, Subaru mówi o wersji STi, ale będzie to wersja wolnossąca o zawrotnej mocy 240 koni mechanicznych. Jeśli więc ktoś pomyślał o miejscu turbo/IC to na pewno nie producent.
A że pod maskę da się zmieścić turbo lub intercooler? Pewnie, że się da. Tuningować da się każde auto. To tylko i wyłącznie kwestia budżetu. Argument raczej pomijalny w takiej dyskusji. A jeśli trudno Ci to zrozumieć to znak, że powinnaś kupić coś co się do tuningu nadaje – np. Lancera Evolution. W końcu kosztuje on tylko 33490 euro – to AŻ o 11% więcej niż super tania GT86....

P. S. Co do sugestii, że Corsa jest tym czym powinienem się poruszać – cóż, zmilczę...

poniedziałek, 8 października 2012

86

To auto miało być przełomem, rewolucją. Kamieniem który wywoła lawinę.
"Następca Supry" - na to określenie natknąłem się kilka lat temu, gdy o tym aucie zaczynano mówić. Pierwsze wzmianki w prasie zapowiadały kilkuset konną bestię, coś co będzie w stanie zastąpić trzystutrzydziesto konne coupe znane jako Supra.
Poprzeczka wisiała wysoko... Tymczasem okazało się, że nikt nie planuje nawet jej dosięgnąć a już tym bardziej ponad nią skakać.

Toyota GT86, bo to o nią chodzi, w niczym Supry nie przypomina. Nawet nazwa wyraźnie wskazuje, że producent chciał nawiązać do AE86, czyli tego co my znany jako Levin/Trueno i pochodne. Auto sprzedawane przez Toyotę w latach '80 to tak naprawdę lekko usportowiona odmiana jednego z popularnych modeli. Auto nie wyróżniało się w sumie niczym - poza napędem na tylną oś. To sprawiło, że w swojej ojczyźnie, Japonii, było chętnie wybierane przez amatorów sportowej jazdy którym grubość portfela nie pozwalała na więcej i szybciej.
GT86 ma być tym samym. Niecałe trzydzieści tysięcy euro, 200 koni, napęd na tylną oś i sportowy wygląd. Auto wygląda świetnie, prowadzi się świetnie, motoryzacyjna prasa nie może wyjść z podziwu. Na rynku tak naprawdę ciężko o konkurencję. Nikt poza BMW nie produkuje małego, tylnonapędowego coupe - w dodatku 125i nie wygląda aż tak agresywnie i kosztuje minimalnie więcej.  Strzał w dziesiątkę prawda? Tylko czy aby na pewno? Osiągi samochodu są raczej typowe dla auta o tej masie i mocy - 7,5 do setki, około 225 maksymalnej. Agresywny wygląd obiecuje więcej ale z drugiej strony czego więcej można oczekiwać za niecałe 30 tyś euro? 
Wybór jest, wbrew pozorom, bardzo duży. Konkurencja oferuje nawet 50-60 koni więcej za nawet 2-3 tysiące euro mniej.  Focus ST, Mazda 3 MPS, Megane RS... Każde z tych aut jest mocniejsze i szybsze od GT86. Brak tylnego napędu sprawia, że nie jeżdżą tak efektownie jak Toyota - ale z większości wypadków są po prostu szybsze. Natomiast jeśli jesteście w stanie sięgnąć głębiej do kieszeni i dołożyć 20-30% to możecie kupić sporo mocniejszego Lancera Evo (circa 36 tysięcy euro i 300 koni) lub 135i (39500 euro i 320 koni).
Niestety, Toyota wcale nie jest aż tak tania ani aż tak szybka. Co prawda Subaru mające w ofercie bliźniacze BRZ zapowiada mocniejszą o około 40 koni wersję STi, ale ma być ona droższa od wersji podstawowej.
A nawet gdyby nie była to i tak rynku jest sporo tańszych i szybszych aut.

Pozytywny aspekt tego wszystkiego? A jakże - nadzieja, że inni producenci dołączą do gry i na rynek wrócą małe, tylnonapędowe coupe. A gdyby do tego miały osiągi jak konkurencyjne cenowo hot-hach'e to naprawdę mogłaby by być rewolucja.

czwartek, 8 marca 2012

Downsizing, czyli dlaczego producenci aut lubią ekologów.

Ekologia - słowo które chyba u  każdego miłośnika motoryzacji wywołuje zgrzytanie zębów. W końcu to przecież ekologia zabija kolejne motoryzacyjne legendy. Coraz bardziej rygorystyczne normy spalin spędzają producentom aut sen z powiek.
Tylko czy aby na pewno?

A może jest dokładnie odwrotnie? Może producenci oddychają z ulgą gdy pod pretekstem ochrony środowiska mogą wreszcie odesłać niektóre silniki do lamusa?

Dlaczego? To przecież oczywiste - pieniądze. Współcześnie każdy koncern motoryzacyjny ma w swojej ofercie co najmniej kilkanaście różnych samochodów podzielonych na kilka klas. Weźmy dla przykładu Fiata. Mamy małego 500, mamy Punto. Jest też całkiem spora Brava. Teraz do tego dodajcie Alfy. To naprawdę sporo różnych aut.
A teraz powiedzcie: w ilu z tych aut dało się zamontować V6  produkcji Alfa Romeo?
Nie oszukujmy się - kultowe 3,2l V6 Alfy musiało odejść i wcale nie była to wina normy emisji spalin. Dla koncernu Fiat jest taniej budować dwa silniki turbo: 1,4 i 1,8 w kilku wariantach mocy. Tymi dwoma silnikami Fiat zapewnia paletę silników o mocy od 120 do blisko 240 koni. Dodatkowo da się je zamontować w każdym aucie jakie Fiat produkuje. Na tym korzyści się nie kończą. Fiat oszczędza nie tylko na produkcji silników, również projektowanie nowych modeli jest tańsze. Nie trzeba uwzględniać zmieniającej się masy i wielkości silnika a to oznacza oszczędność przy projekcie komory silnika, zawieszenia, hamulców. Genialne, czyż nie?
Czy teraz widzicie kto zabił V6?

Naturalnie nie tylko Fiat dąży do maksymalnej unifikacji podzespołów w swoich autach. Robi to niemal każdy producent.
BMW coraz chętniej montuje silniki turbo. Chociaż w katalogach sprzedaży modele są oznaczone jak dawniej to rzut oka w dane techniczne zdradza, że coraz częściej kilka różnych modeli jest napędzanych tym samym silnikiem w kilku wariantach mocy.
Ford zapowiada premierę silnika 1,0l o mocy 120-180 koni mechanicznych. Dzięki temu przy pomocy jednego silnika zapewni napęd dla miejskiej Fiesty, kompaktowego Focusa (i opartych na nim vanów) jak i średniej wielości Mondeo.
Ekologia? Raczej cięcie kosztów projektowania i produkcji. Redukcja emisji CO2? Owszem, ale raczej przy okazji.

To tylko przykłady, ale chyba wystarczająco wyraźnie pokazują trend. Nie oszukujmy się - downsizing to coś na co producenci czekali od dawna.
To nie ekolodzy ani Unia Europejska stoją za egzekucjami kolejnych kultowych silników - za spust pociągają Ci sami ludzie, którzy powołali je do życia.

środa, 7 marca 2012

"Doprowadzony do szału"

Znacie nazwisko Clarkson? Jeremy Clarkson? Na pewno znacie. Chyba każdy kto ma we krwi choć trochę benzyny wie kim ów Clarkson jest.
I właśnie dlatego cieszyłem się gdy kolega pożyczał mi książkę "Clarkson doprowadzony do szału".

Lubię oglądać program Top Gear prowadzony przez Clarksona. Tym bardziej, że to przeważnie świetny koktajl sporządzony z mistrzowskich  ujęć kamery i drogich samochodów a to wszystko przyprawione specyficznym poczuciem humoru prowadzącego.
Oczekiwałem zatem, że czytając książkę będę się świetnie bawił. Niestety, aż tak sielankowo nie było.

Książka to zbiór felietonów, każdy o innym samochodzie. I to chyba największy problem tej książki. Tego się nie da czytać. O ile oglądając Top Gear śmieje się z czasami dziwnych porównań o tyle cały felieton złożony tylko z nich to już za dużo. Czytając to zbyt często miałem wrażenie, że wszystkie krasomówcze ozdobniki służą jako zasłona dymna dla chwilowego braku natchnienia u autora. Silnik, który jest jak delikatna jagnięcina, zawieszenie jak kołdra i tym podobne określenia brzmią może i dowcipnie, ale niosą zadziwiająco mało treści. Do tego stężenie "clarksonizmów" często przekracza akceptowalny poziom doprowadzając do szału!

Jeśli więc kupiliście tę książkę licząc na coś co przeczytacie jednym tchem od deski do deski to może Was spotkać przykra niespodzianka.
Z drugiej strony jeśli będziecie sobie dawkowć tą książkę po jednym - dwóch felietonach na raz to może się ona okazać całkiem fajną lekturą do czytania podczas codziennego stania w ulicznym korku.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Kumple Janosika

Zasadniczo ten wpis miał wyglądać całkiem inaczej. Chodził po głowie od kilku dni. Miał obfitować w dowcipne porównania i kończyć się świetną puentą. Tyle, że kiedy zacząłem go wreszcie zabrałem się za przelewanie na wirtualny papier postanowiłem napisać wprost, bez metafor i setki błyskotliwych porównań bo o pewnych rzeczach inaczej się nie da.
Dość więc owijania w bawełnę: Drodzy Motoryzacyjni Koledzy i Kumple Janosika, jesteście bandą hipokrytów!

Kilka lat temu w Polsce zapanowała dziwna moda - "polskie miasta poszły w tany zamieniając się w Bałkany". Później przyszła moda na różne góralskie przyśpiewki. Cała Polska oszalała na ich punkcie.
Z motoryzacją nie miało by to wiele wspólnego gdyby nie fakt, że przyszła teraz moda na polskie zabytki. Nagle każdy odkrył, że Polonez to jego marzenie, duży Fiat to piękny wóz a do Malucha ma się po prostu sentyment. Bo jak można nie kochać Malucha? Jakoś można. Ja, żeby daleko nie szukać, nie kocham. Owszem - miałem i jeździłem, ale nigdy nie ukrywałem, że powody naszego związku były stricte finansowe. To nie była miłość ani zauroczenie.
A teraz z każdej strony słyszę, że co druga osoba marzy o małym Fiacie. Powiem wprost - co druga z tych osób jest hipokrytą. Jeszcze dziesięć lat temu co drugi z Was był skłonny oddać półtora nerki za Passata. Przy kieliszku wspominaliście jakie ślady na waszej psychice zostawił Maluch, jak bardzo chcieliście mieć fałweja itd. Już o tym nie pamiętacie, prawda?
Naturalnie nie chcę powiedzieć, że każdy miłośnik polskiej myśli technicznej tak ma. Znam kilku i szanuję... I jestem pewien, że też tą modę dostrzegają. Ich też wkurza ta moda na kierpce, kapelusik i dziwną wymowę - szczególnie w wykonaniu ludzi, którzy jeszcze nie dawno zza kierownicy starego jak świat Opla z wyższością patrzyli na duże i małe Fiaty.
Kilka lat temu Skiba wraz z kolegami szydził z mody na Bałkany i folklor. Dziś można by nagrać podobną piosenkę o modzie na starą, polską motoryzację.

niedziela, 19 lutego 2012

chleb ze smalcem


Była pewna knajpka, którą w czasach szkoły średniej z upodobaniem odwiedzałem. Chadzaliśmy tam ze znajomymi świetnie się bawiąc i miło spędzając czas. Knajpka była specyficzna. Inna. Naturalnie do szeroko rozumianego ideału sporo brakowało. Było tak ciasno, że każdy koncert przypominał próbę wejścia do świeżo otwieranego sklepu „Nie dla idiotów”. O tym, żeby w rytm muzyki ruszyć czymś więcej niż ręką można było zapomnieć. Jakość nagłośnienia była z gatunku „głośno i niewyraźnie” a gdy 10 osób równocześnie zapaliło papierosa to brak wentylacji sprawiał, że nie trzeba było wyciągać swojej paczki. Naturalnie były też plusy, które niwelowały te drobne mankamenty.

Za barem stali znajomi gotowi włączyć taką muzykę, jakiej właśnie domagał się chwiejący się tłumek młodzieży. Ławki były na tyle wygodne, że dało się na nich spać a specyficzny wystrój dodawał wszystkiemu uroku. Zawsze trafiało się na kogoś znajomego. ZAWSZE! Bywali tam dziwni ludzie. 
Można było się dobrze napić (chociaż nigdy nie zamówiłem tam niczego innego niż piwo) i dobrze zjeść. Dwa dania jakie pamiętam to ziemniaczki w sosie czosnkowym oraz „jestem-spłukany-i-głodny”, czyli chleb ze smalcem w ilości wystarczającej do zaspokojenia naprawdę dużego głodu. Rozkosz dla głodnego podniebienia bo głodnemu smakuje wszystko. Poza tym chodziłem tam się dobrze zabawić a nie najeść.
Wszystkie auta GTI to był taki chleb ze smalcem. Miały to co musiały mieć i nie więcej. Były tanie, były szybkie – czego chcieć więcej? A później coś się zepsuło. Pół biedy gdyby pajdkę grubo smarowaną smalcem posypano ostrą papryką albo czymś o podobnym działaniu. Zaczęły się narzekania, że smalec jest niezdrowy i ma zbyt dużo cholesterolu. Zamiast smalcu masełko. Zamiast papryczki coś łagodnego i (bardzo ważne!) zdrowego, kalarepę dla przykładu czy jakiś inny szpinak. I jakąś górską wodę do popicia - koniecznie z butelki zdatnej do recyklingu. I to wszystko pokrojone na małe kosteczki żeby nikt się nie udławił. 

Popatrzcie na poniższe zdjęcie:

A teraz na to:


Może i to drugie wygląda zdrowiej, apetyczniej. Ma mniej cholesterolu i dobrze robi na serce. 
Mimo tego ja wolę chleb ze smalcem. 










niedziela, 12 lutego 2012

Bezwypadkowo = Bezpiecznie

"Od piętnastu lat jeżdżę samochodem i jeszcze nigdy nie miałem wypadku" - to argument jakim uraczył mnie kiedyś rozmówca podczas rozmowy o tym jak rozpoznać dobrego kierowcę. Powiem szczerze, że wtedy ten argument do mnie przemówił. Teraz, po kilkuset tysiącach kilometrów spędzonych za kierownicą już nie przemawia.

sobota, 11 lutego 2012

Honda Civic - dobrze odrobione zadanie domowe



 Dziś do niemieckich salonów trafiła nowa Honda Civic. Niestety, nie udało mi się odbyć jazdy próbnej, ale udało się przyjrzeć autu.
Wrażenia? Bardzo pozytywne. Honda wyciągnęła właściwe wnioski i nowy Civic to nie rewolucja, ale ewolucja.

niedziela, 5 lutego 2012

"Syndrom 15 koni"

Syndrom 15 koni



Najnowsze doniesienia Światowej Organizacji Zdrowia są alarmujące. Coraz więcej osób zaczyna cierpieć na tą dziwną chorobę. Do tej pory wiedzieliśmy o niej niewiele, dotykała ona jedynie wąskiej grupy populacji o specyficznym genotypie. Lekarze ciągle nie są pewni niektórych mechanizmów powstawania i rozwoju schorzenia. To co jak na razie udało się ustalić to fakt,że do rozwoju choroby niezbędna jest minimalna choćby ilość benzyny we krwi. Jak oceniają naukowcy analizujący problem, osoby posiadające w swoim układzie krwionośnym wyższe niż przeciętne stężenie benzyny są narażone nawet kilkaset razy bardziej niż reszta społeczeństwa.