Nie ukrywam, że poczułem się wywołany do tablicy i oto jestem.
Przechodząc do
rzeczy z pominięciem zbędnych (jak uczy poradnik prawdziwego
mężczyzny) gier wstępnych...
Ja „zrugałem”? Ja nie zrugałem a
jedynie próbowałem delikatnie zachęcić do troszkę bardziej
pozytywnego i konstruktywnego myślenia. Bo ja rozumiem, że my
pasjonaci (jakże dumnie to brzmi!), znamy temat i jego okolice.
Motoryzacja to dla nas jak spacerek po własnym ogródku. Każdy
kamyczek znany, pułapek zero. Świetnie orientujemy się w tym co
jest autem sportowym a co nie. Na ulicy głowy odwracają nam nie
atrakcyjni okazy płci przeciwnej a samochody. Ba, po zapachu spalin
jesteśmy w stanie oszacować moc silnika.
Dawno temu, w czasach gdy wino
smakowało zdecydowanie lepiej a paliwo było tańsze, zdarzało mi
się ujeżdżać różne wynalazki. Miałem Malucha dla przykładu.
Ten dziwaczny wytwór chorego umysłu był dla mnie wtedy czystej
krwi samochodem, ekhem, sportowym. Miał wszystko co sportowe auto
mieć powinno: niskie zawieszenie, sportowy układ wydechowy i kubeł
Sparco. I nie był to jedyny pojazd, który przeszedł nam przez
ręce. Musicie Drodzy Czytelnicy wiedzieć, ze nas było wtedy
więcej. Zgrana paczka mająca potężne skłonności do dobrej
zabawy i benzyny. Obecnie zostało nas trochę mniej – jak to
zwykle w praniu wychodzi trochę się to wszystko sfilcowało.
Mieliśmy dziurawego jak ser
szwajcarski Rekina. Mieliśmy Fregatę, Krokodyla i niezliczone
ilości Maluchów. Maluchy to były „Eleganty ELX Town z
katalizatorem” kupowane w salonie – a co! Młodzi byliśmy, stać
nas było! Skórzany miał swoją „Czerwoną Strzałę, która daje
wolność” ze skrzydłem pasującym jak pieść do oka (Skórzany,
pamiętasz komu tłumaczyłeś co daje Ci wolność?! ;) ). Długi
miał Złociutką (pchać!). Twardy, Ty chyba latałeś wtedy Pugiem
jeszcze. Michał miał Megankę, auto niezniszczalne, radzące sobie
z krawężnikami, lawinami śniegu i pełnym ułańskiej fantazji
kierowcą. Poza tym Michał miał jeszcze Tarpana – maszynę, która
uskrzydlała jak Red Bull i mogła występować w serialu „Czarne
Chmury” aby owe tytułowe chmury produkować. O wynalazkach jakimi
jeździł Kratka nawet nie wspominam bo o tym można by dobry
techno-thriler napisać. Powiem tylko, że Kratka pojechał Maluchem
do Monachium. W celu wykonywania ewentualnych napraw zabrał ze sobą
klucz służący do demontażu magneta w WuEsCe i pompkę do kół.
Maluch był z roku '78 o ile mnie pamięć nie myli – Kratka był
od niego o kilka lat młodszy. Czaki, Twój Kadaffi „Łaciate –
samo mleko” podobno nadal jest pamiętany. Sidnej, wtedy jeszcze
wąchający się między Oplem i BMW ale już opętany „wizją
budowy traktorka”. Traktorków powstało kilka, wszystkie wyglądają
jak z koszmarnego snu i każdy mógłby zostać wykorzystany w
kolejnej części „Mad Max'a a hasłem przewodnim przy ich
tworzeniu było „TTJH!”.
Słowem działo się dużo i działo
się wesoło. Ubaw był nieziemski. I nagle coś się popsuło.
Popsuliśmy się my sami. Nagle okazało
się, że 75 KM to zbyt mało żeby mieć fun z jazdy. Jak już to co
najmniej 300 koni, AWD i koniecznie polar od producenta samochodu –
taki niebieski najlepiej. Czas sobie płynął a my zamiast upalać
ile wlezie wpadaliśmy w jakieś kompleksy. Wypad na tor? E stary,
nie ma czym... Wszyscy przeprowadziliśmy my się na wyspy „jak już
kupię...”. Drogą małych ustępstw wpuściliśmy do głów
przekonanie, że my – znawcy, byle czym jeździć nie będziemy.
Wstyd to i hańba wielka. Na ulicy pokażą nas palcami a nasze
przyszłe dzieci nie będą mieć życia w przedszkolu. Poza tym
przedni napęd? Przecież to aż nie wypada się przyznać w
towarzystwie. A ja mówię: jak się nie ma co się lubi to się lubi
co się ma! O! A nie jakieś durne wymówki, że albo Evo czy też
inna 335i albo nic. Kto chce jeździć ten będzie jeździł
czymkolwiek co ma silnik, bez narzekania na napęd, rodzaj paliwa, kolor i znaczek na masce.
I owszem, ja nie mam AWD. Nie mam
tryliona koni pod maską, regulowanego zawieszenia, slicków, klatki,
lakieru za grubą kasę czy karbonowych dodatków będących dobrym
pretekstem do zbiorowej onanizacji w towarzystwie (Wiecie ile taka
lotka kosztuje?!). Nie zanosi się też na to abym w najbliższej
przyszłości miał coś takiego mieć. A mimo to fun z jazdy mam.
Jak słyszę, że kiedyś kupię, ale
teraz to oszczędnym dieslem (Anka, nie pije do Ciebie!) to mam
ochotę wybuchnąć śmiechem. Kogo Wy oszukać chcecie, samych
siebie? Nie dajcie sobie wmówić, że trzeba czekać. Trzeba sięgać
po to czego się pragnie. Cel uświęca środki! Choćby i po
trupach, ale do celu! I bez kompromisów - wyczyn kompromisów nie
uznaje!
Pewne rzeczy smakują odpowiednio tylko w odpowiednim czasie.
Pamiętacie jak smakowało „Kapitańskie Poziomkowe” pite z
Kryniczanką „laną do pełna”? Ja pamiętam – smakowało
świetnie. Wtedy. Nie chcę wiedzieć jak by mi smakowało teraz...
Jeśli przegapicie właściwy moment t
pewne rzeczy stracą swój smak na dobre. Trzeba tylko chcieć coś
poświecić i można mieć niemal wszystko.
Jedno małe „ale” - nie popadajcie w skrajności.
Wiem, że Evo i Impreza to najlepsze
cywilne rajdówki. Wiem, że 335i to fajny wynalazek. Ba, ja nawet
wiem, że IS-F mimo swojego wieśniackiego wydechu jest super.
Zamierzacie spędzić kolejne 10 lat patrząc na ich zdjęcia bo
wszystko inne to tylko namiastka? I co potem? Naprawdę wierzycie, że
za 10 lat będą smakowały tak samo? Nie będą. Ja wolę moją
namiastkę motoryzacyjnego. Niektórzy jak widać wolą czekać na
„tą jedyną” nie zwracając uwagi, że wokół cała masa
pięknych kobiet. Ich wybór, Wasz wybór – tylko nie płaczcie jak
w wieku 40 lat odkryjecie, że jesteście prawiczkami, którzy przez
pół życia mentalnie onanizowali się nad zdjęciem swojego
marzenia.
Tyle ode mnie.
Na koniec kilka słów wyjaśnienia.
Wspomniane osoby nie są fikcyjne. Jeśli to czytacie to nie czujcie
się urażeni – nie pisałem do nikogo personalnie. Po prostu jakiś
taki dziwny trend rzucił mi się w oczy :)
Tekst może być trudny do zrozumienia
dla osób bez odpowiedniej wiedzy, zatem poniżej słowniczek. Hasła
w kolejności przypadkowej :)
Rekin – BMW E21
Fregata – Fiat Regata
Krokodyl – Audi 80 B2
Tarpan – Nissan Terrano
Kadaffi – Opel Kadett
Masz rację ale jednocześnie jej nie masz. To nie dlatego, że ktoś się modli do zdjęcia pt "kiedyś będę takiego miał" i nie bawi go to co teraz. Po prostu rozwój własnych wymagań zdecydowanie wyprzedza rozwój budżetu - nagle patrzysz na te wszystkie auta, na które Cię w danym momencie stać i doskonale wiesz, że nie dadzą wystarczającej radochy. A skoro nie dadzą to po co je kupować...
OdpowiedzUsuń"ktoś się modli do zdjęcia pt "kiedyś będę takiego miał" i nie bawi go to co teraz." własnie dlatego autor ma rację... Życie trwa tylko ulotną chwilę. Poza tym, jeśli chodzi o budżet, wydaje mi się, że nawet za parę tysięcy zł idzie kupić coś, co będzie dawało niezapomniane przeżycia Kwestia tego, jak bardzo jesteśmy rozpieszczeni i kapryśni. Czy musimy mieć skórę, audio, nawi, tysiące systemów ogłupiających kierowców, czy możemy mieć auto nawet bez zegarka.
OdpowiedzUsuńWidzisz...nie chodzi o wyposażenie a o wrażenia z jazdy. Oczywiście we wszystkim można mieć ułańską fantazję ale jak już się pewnymi samochodami w życiu pojeździ to nie chce się już "schodzić w dół". I wtedy okazuje się, że w górę się nie za bardzo da, bo poziom finansowy jest nieosiągalny. Stąd frustracje pt "nie ma dla mnie dobrej fury". Każdy maniak to przechodzi...
OdpowiedzUsuńZnam to bardzo dobrze z autopsji. Uważam jednak, że niedocenianie tego, co mamy w zasięgu z powodu tego, że kiedyś raz przypadkiem udało się nam przetestować jakieś naprawdę fajne auto jest słabe. Jest to tożsame z tym, że nie potrafisz pokochać zajebistej kobiety tylko dlatego, że kiedyś raz w życiu udało Ci się przelecieć Claudie Schiffer.
OdpowiedzUsuń